7/29/2014

Mnich, historia nieprawdziwa

Rodział I

Mnich stojąc przy pulpicie powoli kreślił skomplikowane znaki, po raz kolejny próbując skopiować tekst tajemniczego woluminu. Nie było to proste, a sterta pomiętych kart obok niego świadczyła o problemach z tym zadaniem. Kolejny raz popełnił błąd i wydał z siebie cichutki jęk. Najchętniej zakląłby jak tylko najbrzydziej można, ale jeśli przypadkiem usłyszałby to opat, mogłoby się to skończyć tygodniowym klęczeniem na grochu. Mimo wszystko, powstrzymał niecenzuralne wyrazy, które cisnęły mu się na usta. Schyliwszy się po kolejną kartę, spojrzał na oblicze Pana, które zerkało na niego z krzyża wiszącego nad posłaniem. 
- Jezu, daj mi siłę. Wiedza, która zawarta jest w tej książce, to coś niesamowitego. Ale przepisać to, już jest prawdziwym koszmarem. – Chrystus, nadal patrzył tym samym wierzącym ufnym wzrokiem. Jakby wiara pokładana w mnich nie mogła nigdy zostać zachwiana.
Ruszył do dalszych prób, gdy nagle ogarnęło go dziwne wrażenie, że w refektarzu coś się zmieniło. Nie był pewien co to takiego, ale poczuł kropelki potu powoli występującego na karku. Po chwili się uspokoił, to pewnie było przemęczenie. W końcu pracował już bardzo długo. 
- Zrobię sobie przerwę po tym zdaniu. – Powiedział do siebie w myślach, i już z większą uwagą skupił się na pracy, która jeszcze go czekała. Nie zauważył niewielkiej plamki czerni, która rosła na środku pokoju. Powoli zaczęła przybierać rozmiary ludzkiej postaci.
- Kurwa mać! Czemu zawsze to tak boli? Pierdolę, ostatni raz to robię! – Zaskoczenie mnicha na widok przeklinającej postaci w domu Pana było ogromne. Nie wiedział, jak udało się intruzowi dostać do wnętrza niepostrzeżenie. 
- Cholera jasna! Pieprzone krzyże, tak się nie da. Wystarczyłby mi chociaż jeden porządny posąg Zeusa, ale nie, bo katolicki kraj pełen jest zbędnych krzyży… - Tego było już za wiele. Nie zastanawiając się dłużej, mnich odważnie zwrócił się do mrocznej postaci. - Przestań przeklinać w Domu Bożym! Kim ty jesteś? A przede wszystkim, jak się tutaj dostałeś? – Przyjął buńczuczną postawę. W jednej chwili zapomniał o zmęczeniu i swoim zadaniu. Jednak postać nie kwapiła się do odpowiedzi. Spojrzała czujnie na zakonnika, jakby oceniała go, czy warty jest chociaż jednego słowa. 
- Głupcze. Jestem posłańcem niebios. Niektórzy mówią na mnie Hermes, więc i ty tak możesz się do mnie zwracać. A teraz prowadź mnie do kogoś, kto rządzi tym burdelem, to znaczy świątynią… - Czujne oczy wbijały się w mnicha, a ten z niebywałą szybkością analizował właśnie zasłyszane zdanie. Hermes, no tak, w mitologii greckiej był posłańcem bogów. Ale co on robi tutaj?
- Jesteś aniołem, Hermesie? – Spytał nieproszonego gościa.
- Nigdy w życiu. – Odrzekł tamten urażonym głosem. – Ja tylko pracuję na usługi waszego Boga, praca sezonowa, sam wiesz. Gabriel rzucił tę robotę i nie chce wrócić. Podobno obraził się na samego Stwórcę, za rozkaz konfiskaty wina z Kany Galilejskiej. Ponoć zakupił na czarnym rynku od Jezusa. Ale nie z tym przybyłem, człowieczku.
- Ale… ty przecież nie możesz istnieć! Jesteś wytworem ludzkiej wyobraźni! Bajką! – Oburzony Merkiusz prawie krzyczał w stronę posłańca. – Nie mów tak o Istotach Bożych! Jak śmiesz, ty… - Hermes uśmiechnął się z pogardą , patrząc na pieklącego się człowieka. Nie pierwszy raz spotkała go taka sytuacja, były to istoty o słabych umysłach. A wszystko, co istniało ponad ziemskim światem, było poza zasięgiem ich wątłych umysłów. Jednak on nie miał czasu tłumaczyć marnej istocie spraw ponad ludzkich. Spieszył się, więc użył najprostszej ze sztuczek jakie znał. Kontroli umysłu, polegające na wysyłaniu nagłego bakcyla w stronę rozmówcy, który infekował mu mózg, a następnie wprowadzał pomysły swego twórcy. Zarażony myślał wtedy, że to jego własne wytwory.
- Jezus jest naszym zbawicielem, ukochał nas wszystkich, a jego… - Mnich zamilknął. Bakcyl rozpoczął działanie. 
- Skończ wreszcie gadać te swoje głupoty, prowadź do opata. Mamy ważne sprawy do obgadania. – Spojrzenie posłańca było, aż nazbyt wymowne. 





Opat był zdziwiony nieproszonym gościem, którego przyprowadził mu Merkiusz. A samo zdziwienie diametralnie wzrosło, gdy w kilku słowach dowiedział się, z czym przychodzi posłaniec. 
- Więc, mówisz, że Pan Bóg, nasz władca, kazał przekazać ci, iż jego wierni aniołowie zdradzili i ruszyli na ziemię, by zetrzeć ją w proch? – Zdziwienie starszego człowieka nawet trochę nie zmalało, ale głos tym razem przesiąknięty był sporym niedowierzaniem. 
- Tak! Ile razy mam powtarzać ci tępa istoto... Za rok dotrze tu cała zgraja nienawidzących was demonów, dla których nie będzie ważne czy wierzycie w Stwórcę, czy sracie na jego oblicze. Zabiją każdego z was! – Hermes kipiał ze złości. Nie podobało mu się to co zastał na Ziemi. Podszedł do opata i mimo protestów dotknął go czubkiem palca wskazującego w dłoń. 
Wtedy starzec ujrzał inny świat. Pełen niezliczonej ilości kolorów. A w środku krainy pulsujące światło, którego widok spaliłby śmiertelnika na popiół. Ale jeszcze żadne oblicze Boga, które przedstawiał ktoś inny, nie było w pełni oddaniem jego ogromu. Opat przyglądał się dalej. Widział zatłoczone ulice, pełne wszelakich istot, które w pośpiechu starały się załatwić swe sprawy. Tak wiele było tam aniołów, dżinów, driad, centaurów, magów, dosłownie wszystkiego o czym tylko można było usłyszeć na Ziemi. Ale jego wzrok przykuł obraz zagniewanej postaci przebijającej się przez straż niebiańską. 
- Nie do cholery! Nie zgadzam się na to. Nie pozwolę im żyć, jakby nigdy nic! Złamali nasze święte prawa! Na pewno Pan będzie mi wdzięczny jeżeli zniszczę to zepsute ziarno. – Coś w głowie mu podpowiedziało, że to sam Lucyfer. Kiedyś najpierwszy z aniołów. Niosący Światło. Nagle, obraz się zmienił. Zobaczył Lucyfera w gronie innych aniołów, którzy przy stole obradowali.
- Wystąpiliśmy przeciw Panu! Zniszczy nas! Nie pozwoli wrócić do Nieba. Zginiemy… nie ma już dla nas ratunku. – Łkał najmłodszy z zebranych.
- Zamknij się, Belial! Nie bądź pierdołą. Pan nam wybaczy i jeszcze nagrodzi. Zmyjemy ten brud, który przez przypadek zanieczyścił jego świętą ziemię. – Przemówił sam Lucyfer. – Bracia, jeszcze dziś wyruszam, by ich odszukać i unicestwić. Kto jest ze mną? 
- Ja, ja, ja też… - Wszyscy zgromadzeni popatrzyli w stronę skulonego na krześle demona. 
- Może pogadamy z Rafałem, wiecie, on był dla mnie zawsze bardzo miły. On się wstawi za nas u stworzyciela. Stracimy rangi, ale z czasem znów wrócimy do łask… 
- Nie bądź głupi, Bel. Nie ma już odwrotu. Idziesz z nami, czy zostajesz? – Zapytany wolałby wtedy być w innym miejscu. Ale zaufał już raz Niosącemu Światło. Teraz nie mógł go zawieść. 
- Chyba nie mam wyboru… prowadź nas, generale. 
Obraz znów się zmienił. Tym razem opat zobaczył coś, co przeraziło go do szpiku kości. Niezliczone legiony aniołów na czele z upadłym dowództwem zmierzały w stronę Ziemi. Gniew na ich twarzach nie wróżył nic dobrego. A byli już bardzo blisko.
   - Teraz już rozumiesz wagę problemu, człowieczku? – Spochmurniały Hermes patrzył na staruszka. Ten wyglądał na załamanego. Skulił się na swoim prostym krześle i niewiele brakowało, a zacząłby płakać. Inną wersję nieba wpajano mu od dziecka, wszystko było nie tak... ale posłaniec ciągnął dalej.
   - Upadli wreszcie odnaleźli miejsce waszego ukrycia. Podróż po wszechświecie zajmowała im bardzo długo, nie są już połączeni z Bogiem. Stracili moc przenoszenia się pomiędzy światami w mgnieniu oka, ale wciąż są bardzo szybcy i zmierzają właśnie tu. Za rok, od dziś pojawią się na Ziemi. – Opat podniósł wzrok na gościa. 
 - Co nam pozostaje? Co mamy zrobić? 
 - Nie odnaleźliby was tak szybko, gdyby nie filar, który się pojawił. Jaśnieje z każdym dniem coraz mocniej i prowadzi ich do siebie. A was wprost w ramiona destrukcji. Musicie go zniszczyć i to jak najszybciej. Jeżeli zdążycie  wasz świat znów skryje się przed ich oczami. 
- Czym jest ten filar. Gdzie go znajdziemy? - Opat za nic w świecie nie potrafił zrozumieć zagadkowych słów swego gościa.
- To człowiek, który dostąpił Oświecenia. Osiągnął tak wielkie stopień na drodze zjednoczenia z Światłością, że przeniknął go jej blask. Jaśnieje, jak żadne inne stworzenie, które narodziło się w umyśle Pana. Jest jego najcudowniejszym dzieckiem. I dlatego musi dla was zginąć. 
- Nie! Jak to tak? Mamy zabić człowieka? Ukochane dziecko Stworzyciela? Nie możemy tego zrobić. Musi być jakieś inne wyjście.
- Przykro mi człowieku. Jeżeli on dożyje przybycia upadłych, wszyscy przestaniecie istnieć. Miliardy za jego jednego. Zabij go! A ocalisz wszystkich. – Hermes rozumiał tego starego człowieka. I chociaż było mu go żal, wiedział, że innego wyjścia nie ma.
-  Przykazania? Co z nimi? Pan nakazał nie zabijać. Każe nam złamać własne prawa? 
- O anielska piczo Rafela... Czy wszyscy ludzie są tak ułomni? Prawa wymyśliliście wy, stworzyliście własne ograniczenia. Kłamstwami od wieków ciągniecie za sobą innych. Bezwolne masy. Zabij go albo giń, a przez twoje słabości spłonie świat! - Wypowiedziawszy te słowa przygarbił się, jakby nie miał sił na dalsze dyskusje.
- Ocalę świat. Niech będzie to co musi być. - Słysząc te słowa, Hermes znów podniósł się na duchu. Może jednak jest jakaś nadzieja. Uważał ludzi za bezrozumnych, ale jakby nie patrzeć, to oni pozwolili mu istnieć.
- Nie powiem, że jestem szczęśliwy słysząc twe słowa, ale dokonałeś dobrego wyboru. Bywaj. – Posłannik zbierał się do drogi dotykając świętego posążku, gdy usłyszał jeszcze za sobą ciche. 
- Dlaczego akurat my, Hermesie? Nie papież albo prezydent? Albo sam Pan nie może nam pomóc? – Zza stołu patrzył na niego poszarzały do reszty opat, którego widok pewnie niejednego zmusiłby do skruchy.
- Nie może. On pozwolił wam istnieć, wy macie nauczyć się żyć sami. A ja nie miałem wyboru. To gdzie wyjdę na świat, nie zależy ode mnie. Zesłano mnie tutaj. Więc Stwórca musiał uznać, iż tobie mogę zaufać. Byłbym zapomniał! Głupiec ze mnie. Łap! – Pakunek spadł prosto w ręce siedzącego. Ten popatrzył na niego zdziwiony.
- To szukajek, małe, niewykrywalne stworzonko, które odnajdzie wasz cel. Powiedz mu co ma zrobić, a w mgnieniu oka ruszy w świat. Idź wtedy za nim… – Grecki Bóg znikł tak cicho, jak się pojawił. Nie został po nim nawet pył. 
- Podaj mi pióro, Merkiuszu. Chyba pora odnowić stare znajomości. – Kapłan usiadł zasmucony przy biurku i spojrzał na widok rozpościerający się za oknem. Nic nie będzie już takie samo… 



Edytowanie by Moira :D



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz