Witam,
Nadchodzi burza. W bardzo dawnych czasach
wierzono, że to gniewni bogowie dają nam znać o sobie. Istotę burzy, poznały
legiony Rzymu maszerujące na rozkaz Cezara podczas burzy, by zaskoczyć swego
nieprzyjaciela. Uderzali jak grom z jasnego nieba, precyzyjnie jakby sam Jowisz
prowadził piorun ich natarcia. Niejednego żołnierza zastała burza na froncie. Z
pewnością wtedy zapominali o wrogu, który szczerze liczył na ich śmierć i
patrzyli na niebo, które rozdzierały błyskawice. Padały z niego niezliczone
hektolitry deszczu. Gdyby miały siłę nabojów wystrzeliwanych podczas wojen,
marny byłby ludzki los. Możliwe, że nie przetrwalibyśmy nawet własnych
początków. Stworzyciel, jeżeli istnieje popatrzyłby na swoje dzieło i wyrzekł
zapewne: No troszkę zjebałem, ale zostało mi pół grama gliny. Można coś
pokombinować.
Na burzę patrzę także ja, wręcz
zahipnotyzowany jej widokiem, jej niewyobrażalnym pięknem, tą harmonią odgłosów
przyrody. Krople uderzające o dach mego domu, pioruny, grzmoty. Zastanawiam
się, jak ludzie z początków naszego istnienia. Czy bogowie są rozgniewani? Czy
nieświadomie doprowadziłem do niebańskiego rozsierdzenia? Możliwe, że to jednak
tylko natura o sobie daje znać. Jak to zawsze ma w zwyczaju. Jednak mimo
wszystko warto wyobrazić sobie inną rozwiązanie, a jeżeli już o tym mowa, to…
Oczami wyobraźni cofam się tysiące lat
wstecz i pośród legionów przygotowuję się do walki. Gladius, mój niezastąpiony
miecz, z którym stoczyłem wiele bitew na chwałę wiecznego Rzymu zawsze tkwi
przy moim boku. Tarcza, jest. Włócznia, który przydaje mi się tylko do jednego
rzutu, jest. Pukam się po głowie, hełm też na swoim miejscu. Nie będę wspominał
o pancerzu, zgubić go, to prawie idiotyzm. Można by rzecz, że nie mogę być już
bardziej gotowy. Spoglądam na Cezara, który z maleńkiego wzniesienia zatroskany
wydaje rozkazy swoim dowódcom. Tego dnia nasze zwycięstwo, bądź porażka
zadecyduje o losach imperium.
Wznosi się dumny orzeł naszego legionu,
dostaliśmy sygnał, pora ruszać. Aquila nas poprowadzi. Moja kohorta nie uchodzi nawet pół mili, gdy pierwsze
krople deszczu padają na nas z nieba. Nadchodzi burza! Wiatr uderza o nasze
pancerze, jakby chciał nas zatrzymać. Co chwilę ktoś rzuca słowa, których nie powstydziłby
się nawet nasz wielki imperator.
-
Cum ventis litigare! – Walczymy z wiatrem, my
nieugięci rzymianie boimy się tylko gniewu bogów. Lecz i to nas nie
powstrzymało, spadliśmy na germanów. Jowisz wskazał nam drogę. Wyłoniliśmy się
z zasłony deszczu. W jednej chwili, gdy kolejny ryk niebios oznajmiał nam swoją
obecność padł pierwszy nieprzyjaciel. Zwarły się nasze szeregi. Ciągły krzyk
naszego dowódcy.
– Utrzymajcie kurwa ten szereg! Do kurwy
nędzy! - Cios, trup, cios, trup. Niczym maszyna nie do zatrzymania, parliśmy na
przód. Na pobojowisku nie zostało wielu żywych germanów. Chwała zwyciężonym! Gloria
Victis! Ave Caesar!
Cezar z poważną miną wypowiadający słowa
veni, vidi, vici, jakby bitwa, która przed chwilą się
rozegrał nie odcisnęła na nim swojego piętna. Zwyciężyliśmy na jego chwałę, na
chwałę naszego Imperium. Lecz nie wie on, iż nie długo przyjdzie cieszyć się
zwycięstwem. Brutus już na niego czeka. Niewdzięczny, zaślepiony ambicją pies,
który i tak swoją karę otrzyma niedługo później.
Ubi lex, ibi poena.
Pozdrawiam
Zui
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz